Seprosiada Wiki
Advertisement

Lewiatan - trzecia najgroźniejsza bestia w Genomu, tuż po Tyfonie i Smoku. Głównie przebywa w morzach, choć

Wielki-potwor-z-dlugimi-konczynami

potrafi także latać. Od wieków nie widziany w Artena, prawdopodobnie występuje już tylko w Oceanie Mroku i być może w Helgromie.

Inne Źródła[]

Kołyszące fale sięgały czasami burty, wiatr chulał od zachodu, a mrzawka zacinała od góry, wsiąkając w znoszone szmaty marynarzy. Wtedy, Godwin z Darmon - szlachic osławiony w rycerskich turniejach, zwany czasem Srebrną Lancą - wypatrzył coś za burtą, kilkadziesiąt metrów w głąb morza. 

Chropowaty grzbiet, pokryty grubą łuską płynął wprost na nich. Mierzył na oko czternaście metrów, ale nad wodą wszystko wydaje się większe. 

- Spójrz - polecił marynarzowi. - Czy to aby przypadkiem nie kraken? Albo może lazur? 

Mężczyzna w poszarpanej koszuli oparł się rękoma o burtę, wychylił się i przyjrzał uwarznie. Po czym wrócił wzrokiem do rycrza. 

- Gdzie, tam - machnął ręką. - To pewnie mały wieloryb, a co najwyżej wyrosły dick. No, wra...

Sława utknęły mu w gardle, a oczy wytrzeszczyły się nienaturalnie. Klata piersiowa strzeliła w objęciu grubej macki. Około pietnastumetrowa kończyna potwora wciągnęła marynarza pod wodę w jednej sekundzie. Nie pozostawiajac po nim nawet plamki krwi, na wzburzonej toni.

Godwin pobladł momentalnie. Wiedział, że to nie kraken ani choćby lazur. I to było najgorsze. 

- Lew.. ia... tan... Lewiatan! 

Było już dla nich za późno. Burty zagięły się wyrywane przez szczypcowate macki, najerzone dodatkowo trującymi kolcami. Mężczyźni chwytali za jakąkolwiek broń, czy ostre kije, połamanych mioteł. Ciskali je w wyrastajacą przed okrętem górę. Mroczne ślepia, świecące szafirem spoglądały na rozgonione ofiary, bezskutecznie próbujace odwrócić swój pechowy los. Kończyny owijały się wokół statku, niczym cielsko węża, powoli oplatajace ciało ofiary, aż w końcu przychodził czas na uścisk. Macki rozerwały na strzempy grube dechy, maszty zawaliły się pod nietrzymanym ciężarem, pokład mielił się w drobny mak, a wielgachna paszcza wyszczerzyła rzędy ostrych kłów. Godwin, przeszedł spokojnie przez mrowie panikujących marynarzy, walczących ostatkami sił żołnierzy i tych którzy już zgodzili się z własnym losem. Tylko kapitan, stał za sterem i patrzył przed siebie, jakby już był duchem gdzie indziej. Na wielkich oceanach, pełnych żeglarskich przygód. On, i jego myśli. Kapitan zawsze tonie z własnym okrętem. Godwin jednak nim nie był. Był rycerzem, w dodatku całkiem śmiałym. Więc jeśli miał zginąc to tylko w walce. Miecz, wyskoczył mu z pochwy jakby był zaczarowany, a dłonie zacisnęły się w treningowym stylu. Wykręcił w powietrzu młynka i stanął w pozycji. 

- Ty i ja - szepnął pod nosem. 

Cofnął się, westchnął ciężko i ruszył po walących się belkach, zrujnowanych szczątkach burt i wystajacej deski, odbijając się od niej skoczył prosto w paszczę Lewiatana. Rozdzierając gardło w szaleńczym krzyku:

- Za chwałę!!! 

- Krucza Skała, Legenda Siedmiu Gwiazd  

Advertisement